Marcin , 16 lat
Numer listu: 40A
List zarezerwowany
Opis
Życie naszej rodziny zmieniło się w maju 2015 roku, to wtedy u "środkowego syna" -Jasia - stwierdzono nowotwór (neuroblastoma IV stopnia, z zajęciem szpiku, wszystkich kości i olbrzymim guzem w brzuchu). Choroba za nic nie chciała odpuścić, Jaś leczył się w Bydgoszczy, CZD w Warszawie, USK Kraków Prokocim, Przylądek Nadziei Wrocław, Szpital Marii Skłodowskiej-Curie w Gliwicach, operowany był w Tubingen w Niemczech (wycięcie guza z brzucha, którego nikt w Polsce nie chciał się podjąć) oraz w GCZD w Katowicach (usunięcie przerzutu guza z mózgu). Przez prawie 9 lat leczenia przeszedł ponad 80 cykli chemioterapii, miał 3 operacje, w tym dwie ratujące życie, 4 cykle radioterapii (14 naświetlań, 14 naświetlań i dwa razy po 4 naświetlania), 2 x terapię MIBG, przeszczep szpiku, immunoterapię, chemioimmunoterapię oraz immunoterapię połączoną z drugą immunoterapią. Przez te prawie 9 lat leczenia udało osiągnąć się tylko stabilizację. Niestety na początku tego roku choroba uderzyła ze zdwojoną siłą i zajęła płuca i wątrobę - tego organizm już nie wytrzymał i Jaś odszedł w marcu br. Przez cały czas walki z chorobą syna w domu bywałam gościem, większość czasu spędzałam w szpitalach. Pozostałą dwójką dzieci (Marcinem i Stasiem) zajmowała się babcia (moja mama), ponieważ ich tata (mój były mąż) nie wytrzymał obciążenia jakim była choroba naszego dziecka- i odszedł. Mimo tego, że chłopcy mało czasu spędzali razem, to byli bardzo zżyci. Ostatnio nawet stwierdzili, że dom jest teraz bardziej pusty, niż wtedy kiedy wyjeżdżaliśmy do szpitala, bo wtedy było wiadomo, że któregoś dnia wrócimy, a teraz wiedzą, że Jaś nigdy już nie wróci.